Cambridge

Czwartek 15.09.94

Samolot mam o 16:30 a docieram autobusem na lotnisko o 10:30. Za pół godziny odlatuje samolot BA do Londynu. Staję w kolejce do kasy by po 10 minutach dowiedzieć się, że nie ma już na to czasu, jak mnie wezmą to dobrze. Pani z BA patrzy na moje dwa bilety, jeden do Tokyo przez Londyn a drugi LOT-u i mówi: buisness class? No problem. Po dziesięciu minutach siedzę w samolocie. Podrywa się do lotu poczym opada - nie widziałem jeszcze takiego numeru. Kapitan tłumaczy się szczegółowo - coś mu zamigało na pulpicie i musi ten minor technical problem zbadać. Po 15 minutach znowu startujemy, kapitan mówi, że musi to opisać ale problem zniknął. W Londynie jestem około 13-tej, dojazd do King's Cross metrem to ponad godzina, pociąg do Cambridge mam po 15 minutach i w ten sposób około 16 jestem na miejscu. Pada, zimno, biorę taksówkę za 4 funty, zbieram rachunki na koszty podróży, zawsze to trochę grosza na konto w listopadzie wpłynie Grubasowi.

Moje apartamenty już czekają: z małego pokoju wywalili łóżko a wstawili fotele. Czuję się tu jak w domu. O 17-tej jestem w DAMPT-pie i od razu trafiam na Johna Evansa z którym wdaję się w dyskusję. Jest też Steve, Hugo, jakiś nowy facet i Maura, Robert będzie w poniedziałek. Szukam Macieja na drugim piętrze, znajduję go przy stacji roboczej w piwnicy. Łazimy chwilę po mieście by kupić jedzenie, zachodzimy do jednej księgarni, potem wracamy do mnie i rozmawiamy do północy. Maciej myślał o elektromagnetycznych solitonach ale to trudny problem. Wspominam mu o Poppie i Princeton jako potencjalnie zainteresowanych rozwojem tematu, tutaj może siedzieć jeszcze z 5 miesięcy ale warto pomyśleć, co dalej.

Piątek

Rano idę do DAMPT i usiłuję poumawiać się z ludźmi, w końcu decyduję się na lunch w Hamerton College, przedtem zachodzę do chemii by się usprawiedliwić, że nie mogę o 14-tej, jak się pierwotnie umawiałem; po krótkiej rozmowie z Handymi prowadzi mnie do Amosa, jest też jego żona - jak ona ma na imię - w ciąży jak się okazuje. Zostawiam im broszurki o uniwersytecie i fizyce, zimą nie przyjadą bo się boją zim syberyjskich w Polsce. Skąd oni to wzięli? Umawiamy sie na lunch w niedzielę w graduate center. Pożyczyłem od Hugo rower, wielki, z koszykiem z przodu, i usiłuję nie dać się przejechać lewstronnym... W pewnym momencie facet jadący z naprzeciwka skręca w lewo by mnie przepuścić a ja oczywiście w prawo. Udaje się nam wychamować opona przy oponie.

Hamerton College jest daleko od centrum, nigdy w tej części Cambridge nie byłem. Jest p. Borowski z naszego Instytutu Fizyki, jemy lunch z Angelą, która za dwa dni jedzie do Torunia. Wydaje mi się bardzo rozgarnięta, cieszę się, że chce współpracować z Dzidką. Ma sporą grupę, chce mi pokazać College ale nie mam czasu i po lunchu i herbacie, w przyjemnym dużym hallu - tego nie ma nigdzie poza Cambridge i Oxfordem - wsiadam na rower i pędzę do Cavendish, dokładnie po drugiej stronie centrum miasta.

Dojeżdzam o 14:15, wydawało mi się, że umówiłem się na 14! Po Josephsonie ani śladu. Poszedłem pod jego gabinet, pusto i zamknięte. Usiadłem w okolicy i zajrzałem do notatek - no tak, 14:30, po co się tak spieszyłem, na 14 miałem być przecież w chemii ale to odwołałem. Brian zjawia się punktualnie, nadchodzi w kasku, przyjechał rowerem, rozmawiamy 3 godziny, w trakcie rozmowy dzwoni do Princeton i rozmawia z Rogerem, Wlodek sends his best regards, przekazuje Rogerowi. Sprawa dotyczy komentarza do serii "heretycy nauki" pokazanej przez BBC - fizycy z Princeton oczywiście na nią napadli. Jak to możliwe, by teoretycy usiłowali powiedzieć nam, w jakie obserwacje należy wierzyć a w jakie nie? - pytam. Mogą krytykować eksperymnenty czy usiłować znaleźć alternatywne wyjaśnienie, ale kwestionować wyniki z powodu ich niezgodności z naszym obrazem świata? Od kiedy to przyroda ma słuchać teoretyków? Tu się w pełni zgadzamy. Najwyraźniej nie widział mojej pracy o synchroniczności, zostawiam mu kopię, daje mi swoją pracę z Foundations of Physics w której jak się okazuje wysunął podobną ideę, że EPR ma coś wspólnego ze zjawiskami paranormalnymi. Komentuję jego pracę o muzyce, jest bardzo mglista - no tak, musimy to przemyśleć - odpowiada. Nie bardzo potrafi odpowiedzieć na moje zarzuty i moim zdaniem usiłuje opisywać subtelne efekty nie mając do tego języka. To tak jakby wyjaśniać nadciekłość nie mając nawet języka fizyki klasycznej - w końcu mogło się tak zdarzyć, że obserwacje zjawisk w niskich temperaturach mogły poprzedzić rozwój teorii.

Pod koniec idziemy na herbatkę i rozmawiamy o bardziej lużnych sprawach - nie wiadomo, czy uda się go ściągnąć do Torunia - mam różne możliwości - wspomina, i oczywiście ma rację, pełno jest chętnych by go zaprosić, w końcu jest jendym z najmłodszych Noblistów w historii. Opowiada o jakimś buisnesmenie, który chciał mu sporo zapłacić by się z nim spotkać i opowiadać o jakiś mglistych para-ideach ... Wspomniał o Sarfattim więc powiedziałem mu o liście, który kiedyś mi Sarfatti przesłał, dotyczącym raportu CIA napisanego dla sekretarza obrony Wienbergera w sprawie ideii Sarfattiego. Było to w latach zimnej wojny i intencje Sarfattiego były dla mnie jasne - chciał pokazać CIA że na Wschodzie się tym interesują. Brian wspomniał o powiedzeniu, które wymyślił a które okazało się autorstwa Moody Blues: I think, therefore I am, I think? Powiedziałem mu o naszej wersji z Princeton, wersji wymyślonej przez mnie i Dava: I think therefore I am ... confused.

Wracam do DAMPT: z Cavendish, gdzie był Maxwell, Rutherford, Bragg, Mott i wielu innych do DAMPT, gdzie był Newton, Dirac a teraz Hawkins. Dzwonię wieczorem do Jacoba Murre, chętnie umawia się ze mną na kolację. Napisał ostatnio bardzo dobrą książkę o modelowaniu poznawczym w psychologii, jego system CALM ma wielu użytkowników. Okazuje się, zę to dość młody, łysawy facet, ozenił się z amerykanką rok temu, ona pracuje w L.A. ale ma nadzieję, że się razem przeniosą do Amsterdamu za rok. Postawił mi obiad, ja mu kawę, on mi piwo, ja mu drugie ... Zrobiła się północ, puby w Cambridge zapchane przez młodzież, na dworze okropnie zimo, nagadaliśmy się o modelownaiu poznawczym. Jaap - to jego prawdziwe, holenderskie imię - uważa, że moja idea modelowania na poziomie pośrednim jest dobra i z zainteresowaniem słuchał moich wyjaśnień. Ha! Coraz bardziej się upewniam, że jest to dobre rozwiązanie. On jest psychologiem o inklinacjach matematycznych, bardzo takich jeszcze mało, opowiadał mi o random graphs i wielu innych teoriach, zajmuje się sam przede wszystkim pamięcią, robim model hierarchi priramidalnych neuronów połączonych z hipokampem. Czas zacząć myśleć bardziej o ośrodkach podkorowych - w korze, według ostrożnych ocen tutejszych psychologów, jest 8.5 mld neuronóow, w całym mózgu ok. 50 mld. w pionie w szarej substancji jest 50.000 neuronów i jest to wyjątkowo stała liczba dla różnych gatunków zwierząt i dla ludzi. W Cambridge jest duża grupa badawcza psychologii poznawczej, pewnie największa na świecie, nie mają zajęć i biorą 2 doktorantów rocznie a mają 25 kandydatów.

Siedzieliśmy w pubie z przyjemmnym widokiem na rzekę Cam, kolorowe światełka na knajpie po drugiej stroni, łodzie do puntowania, kaczki i łabędzie na rozlewisku rzeki. Wracałem z jasnym księżycem nad głową. Śmiałem się do księżyca. W jaki to rejony zawędrowałem i z kim nie rozmawiam jak równy partner, ucząc się i podsuwając nowe idee innym. Od paleoantropologii po czystą matematykę. Po tym piwie i z zimna sikam na potęgę - na szczęście zostawiłem włączone ogrzewanie. Huzia do łózia, to był długi dzień.

Sobota

Umówiłem się z Johnem Evansem na 10:30, miał przeczytać moją pracę. Zimno i wieje.
John istotnie czekał o 10:30 przed bramą, porozmawialiśmy z godzinkę, zajrzałem do Dungeon czyli Piwnicy w kktórej stoją stacje robocze. Znalazłem list od Maćka: siedzę na górze i czekam na rozkazy. John opowiadał mi właśnie o tym, że kiedyś jeden z najważniejszych tutejszych collegy, King's College, szukał Mistrza i zgłosił się emerytowany generał, który okazał się zdecydowanie najlepszy. Wkrótce potem były jakieś groźby terrorystów i generał kazał zbudować bramy i teraz jest to mocno strzeżone miejsce.

Porozmawiałem z Maćkiem z godzinę i poszliśmy z Johnem na lunch do grad center, zaprosił nas obu ale Maciej nic jeść nie chciał, wzięłem mu jogurt i w końcu się skusił. Po lunchu popiliśmy sobie herbatki i pogadaliśmy a potem pożegnaliśmy się z Johnem i poszliśmy na spacer. Dość wietrznie ale w mieście nienajgorzej. Przeszliśmy przez ogród Pembrook College, piękna głęboka zieleń, skojarzyła mi się z mchami w lasach i dzieciństwem. Na rynku duże ożywienie, w sklepie, który zbankrutował kupiłem zestaw CD Milesa Davisa, Maciej poszedł pracować a ja zaszedłem do księgarni gdzie kupiłem sobie przewodnik po Japonii za 14 funtów. Po pięciu minutach przechodziłem obok innej księgarni i niewiedzieć czemu wszedłem i spytałem się, co mają o Japonii, nie mając intencji by nic kupić. Sprzedawca, bardzo grzeczny i kompetentny, pokazał mi taki sam przewodnik, tyle że za 3 funty! Pobiegłem oddać swój i zakupiłem nie tylko przewodnik po Japonii ale i po Tybecie, 1100 stron za 3 funty, właśnie wyszedł w lutym, napisany przez fizyka od cząstek elementarnych! Ta księgarnia sprzedaje uszkodzone książki ale nie stwierdziłem żadnych uszkodzeń, szkoda, że nie jest czynna w niedzielę a nie miałem czasu w niej pobuszować bo właśnie była 5 i zamykali.

W sklepie spożywczym jeszcze nie zamykali ale wykupili większość kanapek, zostały tylko 3 przecenione bo ważne tylko 1 dzień. Kupiłem sobie po drodze Haagen Daatz w kubku, zajrzałem do okrągłego kościoła, gdzie kują miedziane blachy i powędrowałem do domu. Wyjątkowo wielu gondolierów tutejszych punts stało na moście zachwalając swoje usługi turystom. Jeden własnie wracał sam popychając 3 łodzie pełne Japończyków! Za zimno dzisiaj na puntowanie. Wracam do domu oporządzić nogi i pisać sprawozdanie.

Niedziela

Umówiłem się z Maćkiem na 10:30, spóźniłem się kilka minut, pisałem całe rano sprawozdanie i jeszcze sporo zostało do napisania a już jutro czeka mnie Leeds. Maciek ma chorą mamę i stara się o posadę u Jamiołkowskiego, nie bardzo wie czy będzie mógł przyjechać tu jeszcze raz, jego plany zostania postdockiem w Kanadzie wydają mi się wątpliwe. Wpisałem go na razie na 10 miesięcy, i tak zostały nam w projekcie pieniądze, jeśli nie będzie mógł to zostanie jeszcze te 7 miesięcy.

Pobiegłem z Maciejem - nie mam klucza a bramy i drzwi są zamknięte w czasie weekendu - do grad center, Amosowie już czekali, nadal nie mogę sobie przypomnieć jak się jego japońsko-australijska żona nazywa, ma szeroką twarz i płaski nos, Roger jak zwykle mało mówił, zaprosili mnie na lunch i na herbatę, porozmawialiśmy o różnych wspólnych znajomych, byli ostatnio w Bolognii u Palmieriego, znają też Stena, popatrzyliśmy na łabędzie i pomówilismy o puntowaniu, sporo ludzi akurat było na tych łódkach. Pożegnałem się jeszcze raz zapraszając do Torunia i poszedłem do Waterstone popatrzeć trochę na książki. Bez wątpienia mają tu najlepsze księgarnie na świecie, nie do porównania z amerykańskimi. Zaszedłem potem obejrzeć ogród w Emanuell College i wróciłem po szóstej do domu. Muszę się znowu spakować i znieść rano walizki do portierni. Muszę napisać sprawozdanie. Muszę wypić całe piwo i sok jabłkowy. Muszę coś zrobić z nogami bo nadal kiepsko wyglądają - ten doktor to idiota, widział suchą skórę i nie powinien mi przepisywać płynu na początek, porobiły mi się tylko pęknięcia i wyłazi mięso, boli paskudnie, na razie będę stosował tylko krem. W dodatku jakoś podejrzanie czuję zęby...

Poniedziałek.

Nie wiem, kiedy coś napiszę bo wieczorem będę w Leeds. Zbudziłem się przed siódmą, ogrzewanie nie działa od północy do siódmej. Został mi jeszcze kawał sprawozdania do napisania. Popadywuje.

Umówiłem się z Larry Paulsonem na 2-gą i porozmawiałem z Robertem w czasie porannej kawy - z Haliny jest całkiem zadowolony, mówi, że ma zdolności do tego typu pracy. Przychodzi też pan Borowski, Hugo pokazuje mu ich programy. Potem spotykam się z Neboyshą Leipovitzem, bardzo fajny acet, oopowiada trochę historię konfliktu w Jugosławii twierdząc, że gdyby nie wtrącanie się głównie niemieckich polityków to by do krwawych wydarzeń nie doszło. Nagromadziło się tam mnóstwo żalów.

Biegnę z Johnem na lunch a potem do Paulsona. Drobny człowiek z wielką brodą, nie wychyla nosa poza systemy sprawdzana poprawności ale ogólnie rozsądny facet, zadowolony z Krzysztofa, rozmawia z nim raz w tygodniu dłużej i jest pod wrażeniem jego pracowitości. Ma dwójkę małych dzieci więc nie przyjedzie nas odwiedzać. Wracam do DAMPT, zbieram swoje rzeczy i idę po walizkę do collegu. Taksówka zjawia się sama pod bramą collegu, wystarczy pomachać, a taksówki w Cambridge nie są takie częste!

Niestety, brytyjskie koleje się sypią, nie ma co ukrywać: odwołane pociągi "because it failed already at King's Cross", godzinne spóźnienia, zawalony most ... Dojeżdżam z wyrzutami sumienia bo Dorota czeka na dworcu. W czwartek przylatuje do nich mama więc będę musiał się wyprowadzić. Dorota pojechała po Marka, który się wieczorami uczy francuskiego, pobawiłem się trochę z ich dziećmi, mają wiolonczelę, nie mogę znaleźć fletu, chyba go zostawiłem w domu. Rozmawiamy trochę wieczorem ale gdy się rozgadałem o modelowaniu umysłu Dorota zrobiła się śpiąca, ja zresztą też.